Od kilku tygodni media bombardują nas spekulacjami na temat zmian w przepisach dotyczących obowiązkowych badań technicznych pojazdów. Ziarno niepokoju zasiane w sercach kierowców spowodowało prawdziwą lawinę krytyki. My postanowiliśmy spojrzeć na sytuację polskiej branży Stacji Kontroli Pojazdów z nieco innej strony.
Stacje telewizyjne czy popularne portale internetowe reprezentują zazwyczaj punkt widzenia kierowców. Nie stronią przy tym przed straszeniem tej grupy wszelkimi zmianami – wzrostem cen, wysokimi karami za niedopełnienie obowiązków itp. Takie działanie jest przedstawianiem tylko niewielkiego wycinka problemu.
Z jakim problemem się borykamy?
Stacje kontroli pojazdów w Polsce działają praktycznie na zasadach wolnorynkowych. Są prowadzone przez przedsiębiorców, podobnie jak np. warsztaty samochodowe. Tak samo jak warsztaty, SKP muszą także zabiegać o klientów, mimo że świadczą przecież zupełnie inne usługi – usługi związane z bezpieczeństwem poruszania się po drogach publicznych.
Konkurencja pomiędzy stacjami KP, a jednocześnie szybki wzrost ich liczby doprowadził przez ostatnie lata do patologicznej sytuacji. Przejście przez pojazd obowiązkowego przeglądu z wynikiem pozytywnym stało się niezwykle proste. Zdarzało się, że właściciele SKP naciskali na diagnostów, by ci "przepuszczali" jak najwięcej samochodów. Chodzi przecież o klientów, którzy urażeni negatywnym wynikiem badania, mogą zwyczajnie pojechać do konkurencji. Prawdziwym kuriozum stały się gratisy dodawane do badania technicznego (np. darmowe umycie pojazdu) oraz billboardy zachęcające kierowców sloganami typu "U nas przegląd zawsze na plus".
W opisywanej sytuacji zmiana przepisów dotyczących SKP jest absolutnie konieczna i nie można jej traktować jako "widzi mi się" kończącego kadencję rządu. Wręcz przeciwnie – działania w tej kwestii były postulowane przez branżę od wielu lat.
O co chodzi diagnostom i właścicielom stacji kontroli pojazdów?
Niekoniecznie o pieniądze! Faktem jest, że obowiązkowe badania techniczne pojazdów funkcjonują według niezmienionych stawek za usługę od 2004 roku. Nietrudno sprawdzić, ile można było w tamtym czasie kupić za 100 zł, a ile można kupić dziś. Wzrosły też wynagrodzenia, tymczasem ceny przeglądów w Polsce wciąż utrzymują się na tym samym poziomie. Mimo to, pewna część przedstawicieli branży nie stawia na pierwszym miejscu postulatu wzrostu opłat. Dlaczego?
Przede wszystkim z obawy przed konkurencją. Dopóki przeprowadzanie badań technicznych było intratnym biznesem, wielu przedsiębiorców decydowało się na zainwestowanie we własną stację KP. Obecnie nowe stacje nadal powstają, ale już rzadziej, lecz branża obawia się ponownego skoku w momencie podwyższenia opłat.
Najpilniejsze potrzeby branży SKP wskazać miała grupa robocza, powołana przez Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju. Grupa skupiła przedstawicieli organizacji działających na rzecz poprawy ruchu drogowego. Mimo wzajemnych różnic, grupa przedstawiła swoje postulaty Ministerstwu. Tłem całej sprawy jest nowa regulacja unijna – dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady UE 2014/45/UE, która musi zostać wprowadzona we wszystkich państwach wspólnoty już w 2017 r.
Co istotne, europejska dyrektywa w znacznym stopniu pokrywa się z tezami, wypracowanymi przez branżowe organizacje. Nadchodzi ostatni moment na zaproponowanie i wdrożenie nowych regulacji.
Konieczność a nie fanaberia – co trzeba zmienić, co się zmieni?
Media obiegły pierwsze informacje na temat propozycji Ministerstwa, będących odpowiedzią na tezy grupy roboczej. Warto zauważyć, że te propozycje nie zostały przedstawione oficjalnie na forum publicznym jako gotowy projekt. To raczej założenia co do planowanych zmian, którym dużo jeszcze brakuje do zapisów w ustawie.
W medialnym zgiełku zwrócono uwagę przede wszystkim na koncepcje zmian, które mogą wpłynąć na sytuację kierowców. W zasadzie pominięto jeden z podstawowych problemów branży SKP, którym są problemy administracyjne, związane z nadzorem nad badaniami. Obecnie nadzór nad stacjami mają starostwa. Jest to ponad 300 organów, które w przypadku wielu kwestii istotnych dla SKP nie mówią jednym głosem. Skutkuje to bałaganem administracyjnym i licznymi problemami diagnostów i właścicieli stacji. Nadchodząca zmiana systemu ma ten problem raz na zawsze rozwiązać. Zamiast rozbicia dzielnicowego, Ministerstwo proponuje oddanie władzy nadzorczej jednemu organowi. Może to być Dyrektor Transportowego Dozoru Technicznego.
Najbardziej kontrowersyjna jest kwestia opłat. Zmiany mają przynieść dodatkowe koszty administracyjne. Zostaną one przełożone na właścicieli pojazdów. Według pierwszych zapowiedzi, suma nowych opłat nie powinna wynieść więcej niż kilka złotych przy każdym przeglądzie. Ministerstwo straszy jednak wysokimi karami za niedopełnienie obowiązku wykonania przeglądu.
Kara w wysokości 100% kosztu badania ma zostać nałożona na każdego, kto spóźni się z przyjazdem na badanie techniczne choćby o 1 dzień. Ta propozycja bardzo nie podoba się kierowcom. Narażeni na poważniejsze niż dotąd sankcje za niedopełnienie swoich obowiązków mają być także diagności. Zmieni się także system ich szkolenia. Proponuje się odbywanie cyklicznych kursów doszkalających, których celem ma być zapoznanie się z nowościami na ewoluującym rynku motoryzacyjnym. Kursy miały by być obowiązkowe i płatne.
To nie koniec. Polskie SKP pod względem poziomu i jakości wyposażenia są w europejskiej czołówce, mimo to przedstawiciele Państwa uważają, że kontroli nigdy dość. Do dotychczasowych, zapowiedzianych kontroli Inspektorów TDT dołączą te niezapowiedziane oraz wykonywane metodą tajemniczego klienta. Inspektor, udając "zwykłego" kierowcę przyjedzie na stację sprawnym lub celowo uszkodzonym samochodem.
Jednym z elementów całej tej układanki ma być obowiązek wnoszenia opłaty jeszcze przed wykonaniem badania, tak aby kierowca nie mógł wywierać nacisku na diagnostę odrzucającego niesprawny samochodów.
Tyleż groteskowym co powszechnym problemem w dzisiejszych czasach jest konieczność wymiany dowodu rejestracyjnego pojazdu, gdy skończą się w nim pola potwierdzające wykonanie przeglądu. Zmiana przepisów ma tą konieczność wyeliminować. Diagności prawdopodobnie w ogóle nie będą nabijać pieczątek w dowodzie. Mają za to wystawiać zaświadczenie odbycia przeglądu oraz dawać naklejkę na szybę, która ma być informacją dla kontroli drogowej o tym, że pojazd posiada ważne badanie techniczne. Mimo funkcji, którą spełnia naklejka, zaświadczenie i tak trzeba będzie wozić ze sobą. Kolejnym zabezpieczeniem ma być obowiązkowa fotografia pojazdu podczas badania.
Kiedy przeglądy na nowych zasadach?
Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju dość późno zabrało się na poważnie za propozycje organizacji branżowych dotyczących zmian w systemie badań technicznych pojazdów. Postanowienia dyrektywy europejskiej, ze względu na posiadaną infrastrukturę, mogły być w naszym kraju wcielone w życie bez większych problemów w krótkim czasie. Ów czas nagli. Termin implementacji dyrektywy to 20 maja 2017 r. – do tej pory musi zostać wprowadzona nowelizacja ustawy "Prawo o ruchu drogowym" wraz z wszystkimi aktami wykonawczymi. Nowe przepisy mogą zacząć obowiązywać najpóźniej w rok po implementacji.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.
markes30, 27 lipca 2015, 13:26 0 0
W artykule pominięto 2 ważne kwestie:
1. TDT ma budować własne "wzorcowe" stacje kontroli pojazdów. O dziwo nie podlegające odbiorom warunków lokalowych ani innej kontroli ! (coroczne, doraźne, tajemniczy klient ??!! )
Tu rodzi się pytanie: Czy mając własne stacje i jednocześnie kontrolując konkurencje TDT nie będzie miał skłonności do wykoszenia konkurencyjnych stacji pod byle pretekstem ???
2. W założeniach do projektu zawarto również kuriozalną propozycję badań ciągników i przyczep rolniczych i "chłopa na polu". Przecież to jest ewidentnie korupcjogenne i patologiczne działanie. Moim zdaniem z premedytacją PSL chce przyłapać diagnostę na braniu łapówki od rolnika (np. worek ziemniaków) by potem wszem i wobec obwieścić " jak tak mają wyglądać badania to nie badajmy ciągników i przyczep wcale "
Rozwiązanie jest banalnie proste - upoważnić podstawowe stacje kontroli pojazdów do wykonywania badań wszystkich ciągników rolniczych i przyczep a nie tak jak jest teraz tylko do 3,5 tony. - po problemie !
Odpowiedz
lewar, 30 lipca 2015, 10:18 0 -2
Nie od dzisiaj wiadomo, że stacja diagnostyczna to świetny interes a to, że ceny nie rosną od 2004 roku świadczy tylko o tym jak wygórowana stawka była ustalona na wstępie. Czas rutynowego przeglądu auta osobowego to ok 15 minut i zarobek 100zł. Łatwo więc policzyć, że w większym mieście i dobrze prosperującej stacji w ciągu jednego dnia właściciel może zainkasować nawet 4.000zł na jednym stanowisku. W miesiącu daje to kwotę 80.000zł. Oczywiście, rzadko zdarzają się stacje albo nawet wcale gdzie ten ruch jest ciągły bez przerw. Niemniej jednak znam stację, gdzie żeby dostać się na przegląd, zwłaszcza w godzinach popołudniowych trzeba odstać w kolejce. Jej właściciel od lat dostawia kolejne stanowiska wykonujące dodatkowe naprawy i rozbudowuje już istniejące. Czasem widuję samego szefa, najczęściej jednak jego głównym zajęciem jest zwiedzanie świata i jego najdalszych zakątków co czasem można zobaczyć na obrazkach w biurze.
Jedyne czego mogą obawiać się takie stacje to właśnie konkurencji i słusznie zwraca no to uwagę autor artykułu. Właściciele stacji dobrze zdają sobie sprawę z tego, że inkasowana kwota 100zł za 15 minutową diagnostykę to spora kwota nawet dzisiaj, a przedsiębiorczy właściciele stacji jak wspomniany wyżej, potrafi jeszcze dodatkowo zarobić na usterkach stwierdzonych podczas kontroli pojazdu, które usuwa na sąsiednich stanowiskach za dodatkową kolejną opłatą.
Z drugiej jednak strony, przy stałych stawkach na każdej stacji, jej właściciel nie ma się czego obawiać, zwłaszcza jeżeli działa kompleksowo, bo klienta zawsze znajdzie, dlatego pojawiły się pomysły mycia auta itp dla przyciągnięcia klienta. Gorzej jak ktoś zainwestuje spore pieniądze w nową stację a ta się nie przyjmie. Dlatego najpierw warto dobrze rozeznać rynek.
Obawiać mogą się jednak stacje, które ulegną pokusie szukając dodatkowych zysków podbijając dowody aut niesprawnych. Może właśnie dlatego ustalono w 2004 roku aż 100 złotową opłatę za przegląd, żeby nie kusić diagnosty łapówką a jego zarobki miały być wysokie. Ale Polak z tego słynie, że zawsze mu mało i potrafi obejść przepis a czego by rząd nie wymyślił na drogach będą dalej jeździły auta technicznie niesprawne bo szarego Kowalskiego nie stać na kupno lepszego auta, albo właśnie wrócił z wakacji z Bora Bora i nie wystarczyło na naprawę.
Odpowiedz
majki, 20 września 2017, 17:03 1 0
Większej bzdury nie widziałem. Człowieku 100zł to jest obrót za osobówkę a od tego sobie odlicz: podatki, inwestycje w sprzet, budynek, serwis urzadzen, oplaty za media, wyplate dla diagnostów, ubezpieczenia, zusy... Jeśli to taki dochodowy biznes to heja.
Odpowiedz
barth, 30 lipca 2015, 22:34 0 0
Mają za to wystawiać zaświadczenie odbycia przeglądu -i kolejne tony papieru w skali kraju .No i co za tym idzie wyrąb lasu i gdzie ta ekologia.I druga sprawa uwolnić cenę przeglądów to szybciutko zobaczymy właściwą cenę za przegląd jedni wezmą 40 zł ,a ASO np 400zł ale to zweryfikuje wolny rynek
Odpowiedz
PISior, 3 sierpnia 2015, 15:42 2 0
Obowiązkowe, PŁATNE, okresowe szkolenia diagnostów. Znowu kasa.A może diagnosta jest inteligentny i w ewoluującym rynku motoryzacyjnym, świetnie się odnajduje. To po co mu szkolenie???
A naciski szefa, żeby diagności "przepuszczali" samochody i tak i tak nie zniknie. Nawet w takim porządnym kraju jak Niemcy są "przepuszczane" samochody. Wszystko to jest jedna bujda.
Odpowiedz