Komisarz europejska Elżbieta Bieńkowska, niczym Europa porwana przez Zeusa, który przybrał postać byka, mknie poniesiona przez rumaka ekologii. Tak przynajmniej uważają koncerny samochodowe, które zagroziły, że będą wycofywać z produkcji część silników Diesla. Chodzi o to, że Komisja Europejska postanowiła zmienić procedurę badania toksyczności spalin. Do tej pory odbywało się to bowiem w laboratorium, a teraz diesle będą sprawdzane w warunkach bojowych.
Badania spalin w sztucznych warunkach okazało się fikcją, czego dowiodła afera z Volkswagenem i „inteligentnym, samoadaptującym się” oprogramowaniem stosowanym w silnikach wysokoprężnych tej marki. Z kolei podołanie normom toksyczności w warunkach drogowych może się okazać niemożliwe.
Przepisy ekologiczne przez całe dekady stymulowały rozwój silników wysokoprężnych. Teraz jednak, po 80 latach od wprowadzenia na rynek Mereceda 260 D, pierwszego samochodu osobowego z silnikiem wysokoprężnym, wynalazek Rudolfa Diesla znalazł się być może w ślepej uliczce. Nowe metody badania toksyczności mogą się okazać poprzeczką, której koncerny nie dadzą rady przeskoczyć.
W czasach nie tak znów dawnych, kiedy standardem był diesel z pompą rzędową, ropniaki dymiły jak lokomotywy, szczególnie podczas zimnego rozruchu. Dawało się z tym jakoś wytrzymać, bo diesli było niewiele. Teraz jednak, kiedy co drugi samochód wyposażony jest w silnik wysokoprężny, bez ostrych norm ekologicznych mielibyśmy krakowski smog wszędzie, nie tylko pod Wawelem.
Zobaczymy na ile ekologiczna pryncypialność Brukseli okaże się niezłomna. W grę wchodzą bowiem gigantyczne pieniądze, które mogą stracić nie tylko firmy samochodowe, ale również dostawcy części do diesli, czy też – co z naszego punktu widzenia jest najważniejsze – warsztaty samochodowe. Ci właściciele serwisów, którzy zainwestowali duże pieniądze w specjalistyczne oprzyrządowanie do obsługi diesli, mają prawo czuć się zaniepokojeni.
Komentarze