Kupiłem sobie komputer, który służy mi czasem jako maszyna do pisania. Niestety, nie mogę dysponować moimi tekstami wedle uznania, ponieważ każdy plik, który na komputerze powstaje trafia prosto na serwer należący do producenta urządzenia. Oczywiście mogę uzyskać dostęp do danych, ale muszę za to słono zapłacić.
– Co to za brednie – myśli sobie zapewne Czytelnik. Racja, to kompletna bzdura. Wszystko sobie wymyśliłem. Jednak to, co na rynku komputerowym wydaje się nonsensem, w motoryzacji znajduje swoich piewców. Wchodzimy oto w epokę telematyki. Nasze samochody będą m.in. wysyłać dane gromadzone przez system autodiagostyczny, a jedynymi depozytariuszami tych danych chcą być producenci pojazdów. Tym samym, właściciele samochodów zostaliby pozbawieni prawa decydowania o tym, komu udostępnią informacje dotyczące ich pojazdów.
Jak zwykle, koncerny zasłaniają się kwestią bezpieczeństwa, a w rzeczywistości chodzi o pieniądze. Producenci samochodów chcą bowiem wykorzystać telematykę do upupienia konkurentów na rynku serwisowym. Chodzi o to, by niezależne serwisy zostały pozbawione możliwości diagnozowania samochodów. Już teraz na rynku są auta, które nie dają się zbadać uniwersalnymi testerami, a do ich pamięci błędów można dostać się tylko online, za pośrednictwem fabrycznego serwera, rzecz jasna, po uiszczeniu stosownej opłaty.
Telematyka stwarza też zagrożenie dla naszej prywatności. Samochód może bowiem zdalnie spowiadać się, którędy i jak szybko jeździł, a także gdzie i jak długo parkował. Co będzie, jeśli kiedyś nasze dane wyciekną? Można się spodziewać afery na miarę tej, która rozpętała się po ujawnieniu przez hakerów informacji o użytkownikach portalu dla romansujących.
Komentarze