Językoznawcy obserwują zjawisko polegające na tym, że słowa zmieniają swoje desygnaty. Kiedyś na przykład sensatem nazywano tego, kto był przesadnie poważny i pozował na mędrca. Dziś to ten, kto we wszystkim dopatruje się sensacji. Przed laty słowo „anglik” zarezerwowane było dla folbluta, czyli konia pełnej krwi angielskiej. Teraz „angliki” to używane auta sprowadzane z Wielkiej Brytanii.
Naszła mnie ta refleksja, kiedy usłyszałem, że kto chce sprowadzić sobie ze Zjednoczonego Królestwa np. stylowego Astona Martina, jakim jeździł agent 007 Jej Królewskiej Mości, nie musi już przekładać kierownicy z prawa na lewo. Tak bowiem orzekł Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. – Czy to dobrze, czy to źle? Pan komendant jeden wie – śpiewał przed laty pewien zasłużony, choć dziś już nieco zapomniany kabareciarz.
Wiadomo natomiast z całą pewnością, że taka swoboda będzie rodziła w Polsce znacznie poważniejsze konsekwencje niż np. w Niemczech, gdzie teoretycznie też można rejestrować pojazdy „lewostronne”. Dlaczego? Ano dlatego, że używane auta pochodzące z rynku brytyjskiego, są sporo tańsze od pojazdów z kontynentalnej Europy. Dla statystycznego Niemca ta różnica w cenie nie jest kusząca na tyle, by męczyć się prowadzeniem auta dostosowanego do ruchu lewostronnego, ale w Polsce rzecz się przedstawia zgoła inaczej. Polak, jak wiadomo, jest urodzonym improwizatorem, a do tego kawaleryjską brawurę ma we krwi, co widać na drogach. Przedstawiciele Ministerstwa Gospodarki twierdzą, że import „anglików” może osiągnąć nawet 200 tysięcy egzemplarzy rocznie. Przyznam, że boję się myśleć, co się będzie działo na polskich szosach, jeśli owo oszacowanie okaże się trafne. Kiedy do „dżygitów” dysponujących samochodami z kierownicą po lewej stronie dołączą ci w „anglikach”, wyprzedający z równą ochotą co brakiem wyobraźni, można śmiało zakładać, że po jakimś wyjątkowo tragicznym wypadku premier z ministrem zwołają konferencję i ogłoszą, że najwyższa pora coś z tymi „anglikami” zrobić, bo się, drodzy obywatele, zrobiło strasznie niebezpiecznie. Gadanie w mediach będzie trwało mniej więcej tydzień, potem zaś jak zwykle wszystko rozejdzie się po kościach.
Komentarze