Stary Marks powiadał, że jeśli historia się powtarza, to już jako farsa. Być może twierdzenie to sprawdza się w przypadku procesów społeczno-politycznych, bo jeśli chodzi o technikę motoryzacyjną, to sprawa ma się zgoła inaczej, czego przykładem są samochody elektryczne. Takie pojazdy budowane były już w pierwszej połowie XIX wieku. Do nich należały też ówczesne rekordy prędkości. W 1899 roku Belg Camille Jenatzy, jako pierwszy człowiek przekroczył barierę prędkości 100 km/h jadąc pojazdem o napędzie elektrycznym.
Na początku XX wieku samochody elektryczne ceniono za to, że są ciche, nie smrodzą, a do tego nie wymagają kręcenia korbą podczas rozruchu, w czym upatrywano ich użyteczności jako środka transportu dla dam. Ta ostatnia przewaga co prawda dość szybko się zdezaktualizowała, albowiem w 1913 roku firma Cadillac wprowadziła w swoich samochodach elektryczne rozruszniki. Wkrótce też dynamiczny rozwój silników spalinowych sprawił, że pojazdy na prąd odeszły w niełaskę, a ich ostatnim szańcem pozostały pola golfowe.
Dziś wydaje się, że przyszłość należy właśnie do samochodów elektrycznych. Konstruowane współcześnie maszyny są już nie tylko ciche i ekologicznie czyste, ale również oferują coraz większy zasięg, coraz szybsze ładowanie i coraz lepsze osiągi.
Przy okazji rodzi się pytanie, jak do upowszechnienia się samochodów elektrycznych odniesie się nasz żarłoczny fiskus. Obawiać się należy, że gdy tylko spadną dochody z akcyzy, którą obłożone są paliwa, minister finansów zaczai się przy gniazdku, a wówczas będziemy też drożej świecić i oglądać telewizję. No chyba, że będzie inna akcyza na prąd do samochodu i ten do lodówki. Trzeba go będzie jednak jakoś oznakować, żeby nie dochodziło do nadużyć.
Komentarze