Piękne miasto w samych górach, dwie ulice, jeden gmach. Wszyscy chodzą tu po dziurach. Każdy żyje jak się da” – śpiewał przed laty o Ustrzykach Dolnych niezapomniany Eugeniusz „Siczka” Olejarczyk, lider punkrockowego zespołu KSU.
Co prawda dziury w Ustrzykach połatano, ale na mieście wciąż ciąży odium bieszczadzkiego zadupia, a ciążyć będzie jeszcze bardziej, bowiem Bieszczady zostaną za chwilę pozbawione jakiejkolwiek komunikacji publicznej. Jedyna firma transportowa, która woziła tam ludzi oświadczyła, że zwija interes z powodu całkowitej nieopłacalności. Kto więc mieszka w Cisnej, Wołosatem czy Lutowiskach, a nie dysponuje samochodem, niech czym prędzej opatruje kałamaszkę. Inaczej bowiem do roboty czy szkoły w Sanoku nie dojedzie. Krótko mówiąc, Bieszczady, a także Beskid Niski zostały skazane na cywilizacyjną degradację, bo tak należy rozumieć likwidację transportu publicznego.
W tym kontekście przypominają się postulaty tzw. określonych środowisk, które postulują postawienie tamy zalewającej Polskę rzece „samochodowego złomu” czyli używanych samochodów z Zachodu. Ekologia i bezpieczeństwo odmieniane są w ich manifestach przez wszystkie przypadki. Wartości te mogą oczywiście zapewnić wyłącznie nowe samochody z salonów, bowiem spełniają odpowiednie normy. – A jak kogoś na nowe auto nie stać? – zapyta jakiś bardziej marudny obywatel. – Nie każdy musi jeździć samochodem. Kogo nie stać, niech jeździ autobusem – odpowiedzą rezolutnie orędownicy odmłodzenia parku samochodowego w Polsce. Mieszkańcy Smolnika, Chmiela czy Mucznego powinni więc zadać kolejne pytanie – którym autobusem?
Komentarze