Pamiętam jak przed dwudziestu laty znajomy drobny przedsiębiorca (właściciel kurzej fermy, o ile dobrze pamiętam), sprowadził był z RFN samochód. Była to jakaś leciwa amerykańska landara z drewnopodobnymi panelami na bokach auta, lecz w owym czasie automobil ów wywarł na mnie wrażenie wprost niesłychanie. W bagażniku tego wielgachnego kombi dałoby się na oko zmieścić ze dwa małe fiaty, a na tylnej kanapie można było urządzić niewielką prywatkę. Najbardziej zdumiewającą cechą tego pojazdu była jednak… klimatyzacja. Po naciśnięciu magicznego niebieskiego guzika z nawiewów samochodu do kabiny wtłaczany był kojący chłodek. Ta samochodowa „lodówka” wydawała mi się wówczas nieprawdopodobnym luksusem, ba! – wręcz nieprzyzwoitym zbytkiem, do niczego zresztą niepotrzebnym. Przyznaję, że po latach pogląd ten zrewidowałem.
Dożyliśmy czasów, w których brak klimatyzacji w aucie uznawany jest za poważny niedostatek. Użytkownicy, którzy mieli okazję pojeździć klimatyzowanym samochodem nie wyobrażają sobie już jazdy z otwartymi na przestrzał szybami, kiedy to pęd powietrza i hałas przyprawiają o migrenę. Upowszechnienie się klimatyzacji wpłynęło również na rynek usług warsztatowych. Dzisiaj serwis, który chce przyzwoicie zarabiać, musi dysponować odpowiednim wyposażeniem, umożliwiającym obsługę tych instalacji. Sporym utrudnieniem są zmieniające się przepisy proekologiczne, które sprawiają, że co kilka lat wprowadzany jest nowy czynnik chłodzący. W tekście pt. „Co nas ochłodzi” przedstawiamy kontrowersje dotyczące nowych ziębników. Spory dotyczą tego, który jest bardziej ekonomiczny i ekologiczny, a stawką są wielkie pieniądze.
Swoją drogą, przypomina się słynna radziecka limuzyna dla dygnitarzy GAZ-13 „Czajka”. Mało kto wie, że w samochodzie tym również był „system” klimatyzacji. W bagażniku owej defiladowej gabloty znajdował się zasobnik na suchy lód, czyli zestalony dwutlenek węgla. W razie potrzeby pojemnik otwierano, a suchy lód sublimował schładzając wnętrze pojazdu. Tu trzeba zaznaczyć, że było to rozwiązanie wyjątkowo ekologiczne. Wszak dwutlenek węgla to gaz występujący naturalnie w atmosferze, a do tego „układ” nie wymagał żadnego oleju, który przecież jest niebezpieczny dla środowiska.
Autor: Grzegorz Kacalski
Artykuł ukazał się w numerze 04/2010 miesięcznika Świat Motoryzacji
Komentarze