Rząd zapowiada energiczne działania na rzecz upowszechnienia samochodów z napędem elektrycznym. Pojazdy te mają być zwolnione z akcyzy, a do tego Ministerstwo Energii zapowiada wprowadzenie nowej, tańszej stawki na prąd do ładowania samochodów w nocy. Przejechanie elektrycznym samochodem 100 km ma kosztować 4 złote, czyli mniej niż bilet komunikacji miejskiej w Warszawie.
Ministerstwo zapowiedziało też, że wkrótce zostanie ogłoszony konkurs na projekt karoserii małego, miejskiego samochodu elektrycznego, a zwycięzcy dostaną rządowe wsparcie. Państwo ma mieć 49% w nowym elektrycznym interesie, z tym że obiecuje się nie wtrącać, pozostawiając zarządzanie prywatnym inwestorom.
Co by nie mówić, rozmachu ministrom, przynajmniej na konferencjach, nie brakuje. Życząc wcielenia zapowiedzi w życie, chcielibyśmy zadać naszym rządzącym pytanie, które od pewnego czasu nas nurtuje. Otóż, jak państwo odbije sobie utratę podatku ukrytego w cenie paliwa, który przestaniemy bulić, kiedy już wszyscy przesiądziemy się do samochodów elektrycznych? W końcu ponad połowę z tego co płacimy za każdy litr benzyny, fiskus przygarnia swą zachłanną macką. Czy mamy uwierzyć, że państwo ot tak, bez żalu zrezygnuje z tego finansowego źródełka?
Gdzie tam! Poczekają aż przybędzie elektrowozów, a wtedy dołożą podatek – pomyślą sobie roztropnie nasi Czytelnicy. No tak, ale wtedy trzeba będzie opodatkować każdy prąd, również ten do grzania czajnika i oglądania telewizora. W końcu samochody elektryczne można ładować nie tylko na stacjach, ale również z gniazdka w domu.
Chyba że zaczną barwić prąd tak jak kiedyś tańszy olej opałowy i karać tych, co jeżdżą nielegalnie na prądzie do czajnika.
Komentarze