Pieczątka w dowodzie

3 marca 2009, 0:00

Pan Alfred Franke, prezes Stowarzyszenia Dystrybutorów Części Motoryzacyjnych zaprezentował kiedyś przy okazji akcji pt. „Akademia Bezpiecznego Samochodu” skromną, ale wielce interesującą kolekcję wymontowanych z pojazdów części, których stopień zużycia, bądź zniszczenia mógłby stanowić temat na dysertację dla specjalisty w zakresie materiałoznawstwa. Ów motoryzacyjny magazyn osobliwości dopełniała multimedialna prezentacja efektów napraw typu „zrób to sam” przeprowadzonych za pomocą drutu, przylepca i gumy do żucia. Na tle tych przejawów niezwykłej pomysłowości nawet koncepty sobieradka McGyvera nie zrobiłyby na nikim wrażenia. Strach jednak pomyśleć, że tak narychtowane wehikuły jeździły po publicznych drogach.

O lipnych badaniach technicznych mówi się od lat. Od czasu do czasu na jaw wychodzi mniejsza lub większa afera, przy okazji której tzw. czynniki coś tam powiedzą w telewizji, poczym temat znika do następnego skandalu. Problemu nie uda się jednak rozwiązać, dopóki nie zostaną zmienione fatalne przepisy regulujące działalność stacji kontroli pojazdów.

Wszystko zaczęło się w 2004 roku, kiedy to w życie weszła ustawa o swobodzie działalności gospodarczej. W myśl jej przepisów stację kontroli pojazdów mógł sobie założyć praktycznie każdy, kto spełnił określone warunki techniczne oraz zatrudnił uprawnionych diagnostów. Wielu ludzi, dysponujących odpowiednio dużą gotówką uznało, że SKP to złoty interes, zwłaszcza, że wyobraźnię rozpalał lawinowo rosnący import używanych aut z Zachodu. Stacje wyrastały więc jak grzyby po deszczu, a co za tym idzie, zaczęły ze sobą konkurować. Sytuacja ta musiała zrodzić patologię. Pewien mój znajomy, na przykład, w ogóle nie fatyguje się ze swoim samochodem na obowiązkowy przegląd. Za odpowiednią „dodatkową” opłatą uzyskuje jednak pieczątkę, potwierdzającą dobry stan techniczny swojego piętnastoletniego Poloneza. Nie twierdzę oczywiście, że proceder podbijania dowodów „na lewo” kwitnie na każdej stacji kontroli – zapewne jest to jedynie wąski margines. Nie mniej jednak, liczba jeżdżących po polskich drogach samochodów, które ewidentnie nie spełniają podstawowych wymogów technicznych świadczy, że problem istnieje.

Artykuł ukazał się w numerze 2/2009 magazynu Świat Motoryzacji
Grzegorz Kacalski

Opublikowane przez: Redakcja

Komentarze

Komentarz musi być dłuższy niż 5 znaków!

Proszę zaakceptuj regulamin!

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.

Anonim, 4 marca 2009, 0:00 0 0

No nic dziwnego jak wnaszym dziwnym kraju Polsce każdy z piekarza może stać się mechanikiem!!! Wczoraj byłki a dziś zawieszenie się robi!! Dlaczego w Polsce nie ma ustawy która pozwala otwierać warsztaty - serwisy tylko specjalistą po odpowiedniej szkole i stażu pracy?

Z drugiej strony świadomość i "skąpstwo" Klientów warsztatów i serwisów nie zna granic!! Zawsze tylko najtaniej, to co już całkiem padło lub się urwało !!! Rozrząd dopiero się wymienia jak strzeli coś na trasie, zawieszenie jak pogubi się koła itd...
Dlaczego warsztaty mają taką samowolkę, nie mają obowiązku wystawiania dokumentu naprawy i gwarancji, nie mają obowiązku księgowania tego wszystkiego kiedy u kogo i co robili? A no dla tego że byle Kazio z garażu zasówa do pseudo hurtowni sprzedającej na paragon, kupuje kupę części i montuje nieświadomemu Klientowi... nie daje za to żadnego kwitu - gwarancji a później dzieje się co się dzieje....

W naszym kraju jest ciche przyzwolenie do takiej samowoli..
Zapraszam do dyskusji...

Odpowiedz

Anonim, 4 marca 2009, 0:00 0 0

Chciałbyś, żeby zawód mechanika zawodem zamkniętym? Chyba żartujesz. To nie prawnik, ani lekarz. Kiedyś zawód dziennikarza był zamknięty, i mogli go wykonywać tylko ludzie po studiach dziennikarskich. Ale to było w PRL.

Teraz mamy demokrację i każdy może robić to co chce.

A jeśli chodzi o skąpstwo klientów to masz rację. Ale sam widzę, że to już się powoli zmienia. Jedynie nadal starzy taksówkarze w 20-poroletnich mercedesach słyną z tego, że wymieniają klocki na używane, i drutują co się da.

Odpowiedz