Współczesne samochody dysponują mocą obliczeniową kilkadziesiąt razy większą, niż topowe komputery sprzed zaledwie kilku lat. Niezbyt odległa przyszłość pojazdów autonomicznych wygląda niczym obrazki z filmów science fiction, nakręconych dekadę temu, może dwie. Jednak jeszcze bardziej, niż potężne moce obliczeniowe oraz tryby jazdy autonomicznej, obecne są we współczesnych autach inne rozwiązania rodem z filmów, snujących wizje o przyszłości.
Nie chodzi tutaj o moduł przenoszący DeLoreana w czasie, ani o latające taksówki (chociaż te ostatnie przeszły już testy w Dubaju z końcem pierwszego kwartału tego roku). Mowa o rozwiązaniach telematycznych.
Telematyka – jak podaje encyklopedia – to rozwiązania telekomunikacyjne, informatyczne i informacyjne oraz rozwiązania automatycznego sterowania dostosowane do potrzeb obsługiwanych systemów fizycznych – wynikających z ich zadań, infrastruktury, organizacji, procesów utrzymania oraz zarządzania – i zintegrowane z tymi systemami.
Po ludzku natomiast, oznacza zdalną ingerencję w fizyczny system. W świecie motoryzacji natomiast, terminem telematyka określa się każde połączenie z samochodem na odległość, noszące znamiona manipulacji jego parametrami.
Tego typu rozwiązania są już codziennością. Najbardziej dosadnym przykładem tego, jak daleko możliwa jest ingerencja na odległość w seryjnie produkowane auta, wydają się być niedawne okoliczności, powodowane huraganem Irma.
Na początku mijającego miesiąca służby i systemy ostrzegawcze podniosły bowiem larum w związku ze zbliżającym się do wybrzeży południowej ameryki żywiołem. Jak to zwykle w USA bywa, wszelkie stany wyjątkowe, mobilizują mieszkańców tego kraju wyjątkowo mocno. Na wysokości zadania stają zwykli obywatele, grupy ludzi, a także korporacje. Podobnie zachowała się Tesla, która w obliczu zarządzenia – największej w historii USA – ewakuacji mieszkańców przez gubernatora stanu Floryda, postanowiła zwiększyć moc i zasięg najtańszych wersji swoich aut. Polepszenie parametrów Tesli dotyczyło posiadaczy tych aut, którzy objęci nakazem ewakuacji, musieli uciekać przed żywiołem.
Dzięki zdalnej aktualizacji oprogramowania, ich elektryczne samochody miały tymczasowo jechać szybciej i dalej na jednym ładowaniu. Po ustabilizowaniu się sytuacji, parametry aut miały wrócić do stanu sprzed zmian. Tym samym elektryczny sedan (Model S) oraz SUV (Model X) w ich najsłabszej wersji P60D, otrzymały osiągi samochodów z oznaczeniami P75D – podał niedawno serwis Electrek.
Uwolnienie pełnych możliwości tych samochodów było możliwe dzięki temu, że wycofane już modele z baterią 60 kWh były w rzeczywistości autami wyposażonymi w ogniwa o mocy 75 kWh. Ponieważ jednak misja firmy Tesla zakładała dowiezienie aut elektrycznych „pod strzechy”, założono w modelach S i X z oznaczeniem P65D blokadę fabryczną, obniżając jednocześnie cenę tych samochodów.
Oprogramowanie obcinało moc maksymalną samochodu. Wgrana zdalnie nowa wersja kodu umożliwiała zdjęcie blokady i poprawiała osiągi aut. Po aktualizacji softwarowej Tesle przyspieszały lepiej, a ich zasięg na jednym ładowaniu wzrósł nawet o 60 km.
Jakkolwiek owo zachowanie ze strony Tesli było szlachetne i wielkoduszne, to wskazuje jednak na dwa istotne aspekty. Po pierwsze wypłynął fakt, że koncerny mogą zdalnie kontrolować sposób używania ich produktów, a tym samym mieć dostęp do znacznie większej ilości prywatnych informacji. Po drugie – niejako samo nasuwa się pytanie, co jeszcze mogą kontrolować koncerny motoryzacyjne? Że poziom emisji spalin w trakcie testów, to już wiemy.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.
Marcin, 2 października 2017, 22:20 2 0
Sorry ale motofocus się chyba kończy
Odpowiedz