Warsztat, w którym zatrzymał się czas – reportaż

4 czerwca 2019, 9:10

Pasjonat – to pierwsze określenie, które przyszło mi do głowy podczas spotkania z bohaterem poniższego artykułu. Człowiek, który żyje tym co robi, uwielbia swoją pracę i chętnie się dzieli swoją wiedzą. Jego warsztat znany jest w branży zajmującej się renowacją pojazdów zabytkowych w całej Polsce i wiadomo, że kiedy chodzi o regenerację i obróbkę silnika, trzeba go zawieźć do Jarmotu.

Ścisłe centrum Łodzi, zaraz przy znanej w całej Polsce ulicy Piotrkowskiej, odremontowana kamienica. To ostatnie miejsce, w którym spodziewałabym się istnienia warsztatu zajmującego się regeneracją silników spalinowych. Zakład pana Marka Jarmolińskiego znajduje się w głębi podwórka, od zawsze.

– Firma powstała w latach powojennych, założył ją mój ojciec razem ze wspólnikiem. Ja ją po nim przejąłem i pracuję tu ponad 42 lata. Mało zostało warsztatów z tradycjami, gdzie pielęgnuje się tradycje rzemieślnicze. Teraz młodzież nie chce sobie brudzić rąk, wolą pracować przed komputerami i zarabiać duże pieniądze. Tutaj takich nie ma. Z tego są pieniądze na fajne życie, ale kosztem 12-14 godzin pracy dziennie.

Pan Marek, skończył technikum samochodowe, ale podkreśla, że zdecydowanie większości rzeczy nauczył się od ojca, patrząc na jego pracę.

– Myślę, że ojciec nawet nie wiedział, że mi przekazuje swoje umiejętności. Później poprzez doświadczenie sam dochodziłem do wiedzy, którą posiadam obecnie. Po tylu latach pracy nie muszę sprawdzać nic w katalogach, poszukiwać danych i informacji. Poza tym wydaje mi się, że wszystko w mojej pracy zostało już wymyślone i po prostu powielam to, czego się nauczyłem przez wszystkie lata doświadczeń zawodowych.

Wchodząc do warsztatu miałam wrażenie, że przenoszę się w czasie. Brakuje tu nowoczesnych urządzeń i wyposażenia warsztatowego z najnowszych katalogów. Są za to wszelkie maszyny do obróbki metalu – szlifierki, tokarki, frezarki, wytaczarki.

– To są narzędzia rzemieślnicze, żeby zrobić jedną rzecz niepotrzebne są nowoczesne maszyny CNC, bo nie powtarza się tych operacji ciągle. Pracuję głównie na starych narzędziach, potrzebuję przyrządy do sprawdzania twardości. Mam mało kluczy. Ważne, że mam głowę, w której mam wszystkie niezbędne informacje.

Jednym z bardzo ważnych elementów wyposażenia warsztatu jest telefon stacjonarny. Nie żaden nowy model, ale taki pamiętający lata 70. ubiegłego stulecia.

– Ja z niego nie korzystam, ale kilka razy dziennie dzwonią do mnie klienci, którzy słyszeli, że taki zakład istnieje. Kiedyś chciałem zmienić lokalizację warsztatu, bo bardzo rygorystycznie podniesiono mi opłatę za czynsz. Nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że moi starzy klienci – ludzie przychodzący najpierw ze swoimi dziećmi, a później z wnukami, do mnie nie trafią.

Początkowo firma specjalizowała się tylko w motocyklach i strażackich motopompach, później na polskich drogach pojawiły się samochody typu Trabant i Wartburg, których silniki zaczęły być stałymi bywalcami zakładu Jarmolińskich. Swego czasu Jarmot miał podpisaną umowę z FSO i FSM na naprawę silników w Syrenach 105. Ta duma polskiej motoryzacji dorobiła się wielu niepochlebnych określeń właśnie dzięki swojej 3-cylindrowej jednostce napędowej, która generowała moc około 40 KM.

– Robiłem wały do Syreny 105. Fabryka miała podpisaną umowę, z której wynikało, że przez 10 lat muszą mieć w sprzedaży części zamienne do produkowanych samochodów. W rzeczywistości były to 2-3 lata, później na rynku nieosiągalne były silniki do Syren. Tak wyglądała sytuacja w PRLu. Było to oczywiście z korzyścią dla mnie, bo miałem więcej pracy. W zależności od potrzeby czasami jeden wał robi się cały dzień, a innym razem w tym samym czasie można było zrobić 3 takie same silniki. Myślę, że przerobiłem kilka tysięcy silników do Syreny. Trafiały do mnie też duże i małe Fiaty, Mikrusy, ale w pewnym momencie z tego zrezygnowałem, bo nie miałem czasu robić innych samochodów. Wolałem wybrać to, co sprawiało mi większą przyjemność.

Mimo że silniki te trafiały na stół naprawczy praktycznie codziennie, pan Marek podkreśla, że nie było w ich przypadku skali porównawczej – były to całkiem inne zniszczenia, które wymagały różnego podejścia. Przy naprawach silników nie można pracować zgodnie z szablonem, szybko i po łebkach. Wszelkie błędy bardzo szybko wyjdą.

– W żadnym przypadku nie byłem w stanie określić, ile czasu zajmie mi praca nad jednym silnikiem. Pęknie korbowód albo czop. To są stare rzeczy. Moim zadaniem jest zrobienie wszystkiego, aby wyszedł ode mnie pełnosprawny element, na który udzielę gwarancji. Na tym skupiałem się kiedyś i tak pracuję do tej pory.

Szczególne miejsce w firmie pana Jarmolińskiego zajmują motocykle, które trafiły na warsztat nieco z przypadku.

– Podczas transformacji ustrojowej z dnia na dzień straciłem robotę. Skończyły się Trabanty, Wartburgi, Syreny, motopompy strażackie… Wszyscy zachłysnęli się łatwym dostępem do nowszych, zachodnich samochodów. Musiałem coś wymyślić i zdecydowałem się na motocykle. To był strzał w dziesiątkę. Na początku lat 2000 nadeszła moda na motocykle, quady, skutery wodne. Polaków nie było stać na nowe, kupowaliśmy stare i dzięki temu miałem robotę. Na Zachodzie się to nie opłacało, bo tam wszystkim się spieszy – chcą mieć nowe teraz i już. Stać ich na to. Wszystko to trafiało na nasz rynek.

Oprócz silników Syren, Wartburgów, Trabantów i motocykli na warsztat pana Marka trafiały również bardziej nietypowe zlecenia.

– Kiedyś zajmowałem się silnikiem do radzieckiego samolotu Kukuruźnik. Należał on do Polaka mieszkającego w Chicago, zawodowego lotnika, który był uczestnikiem Bitwy o Anglię podczas II wojny światowej. Przez wiele lat ten Pan wysyłał mi kartki świąteczne, niestety teraz już ten kontakt się urwał. Zrobiłem mu ten silnik i to latało.

Obecnie zakład zajmuje się wszystkim, co posiada silnik spalinowy – począwszy od kosiarek spalinowych, motocykli i samochodów zabytkowych, kończąc na współczesnych motocyklach, quadach, łodziach motorowych.

– Sytuacja warsztatu wygląda tak, że trzeba brać wszystko, aby go utrzymać. Począwszy od silników do pił spalinowych, a skończywszy na silniku motocykla DKW, w którym trzeba „wymyślić” sposób naprawy. Muszę zrobić nowe łożyska, korbowody, przeciwwagi, bieżnie, czopy. Wszystko od nowa. To są unikatowe zlecenia, biorąc pod uwagę, że takich samochodów może być 50 sztuk na całym świecie. Z takich zleceń bym nie wyżył, muszę tak ustawiać robotę, żeby mieć zlecenia za które klienci mi zapłacą – przede wszystkim są to współczesne motocykle. KTM, Yamaha – robimy w nich wszystko. Wymienia się tuleje, korbowody, głowice. Robię także tuleje cylindrów do dwusuwów, silników skuterów wodnych które kręcą 15-16 tysięcy obrotów. Jest to już rzecz nietypowa. Wkłada się tuleję żeliwa, frezuje się okna.

Pan Marek nie ukrywa, że obecnie największą przyjemność z pracy przynoszą mu samochody zabytkowe i naprawa ich silników. Na ich rzecz całkowicie zrezygnował z napraw samochodów współczesnych.

– Wszystko co stare ma swoją duszę. Wszystko co stare jest piękne. To jest historia. Nie wszystko co współczesne jest piękne. Stare pojazdy mają swój specyficzny zapach, który powoduje, że chce się nimi jeździć, a każda przejażdżka jest niesamowitą przygodą. Spotykane na ulicach zabytkowe pojazdy wzbudzają zainteresowanie i uśmiech – zarówno starszych, jak i młodszych osób.

W przypadku starych samochodów praktycznie nie istnieje już możliwość kupienia nowego silnika. Nawet jeśli uda się go gdzieś znaleźć, w starej szopie albo wykopane spod ziemi, one także muszą trafić do regeneracji.

– Stare silniki posiadają swój numer fabryczny, który przypisany był do auta i widnieje w dowodzie rejestracyjnym. To jest bardzo ważne dla kolekcjonerów. Każdy chce mieć „swoje”. Teraz silnik jest częścią wymienną. Przy naprawach starych pojazdów, na przykład przy naprawie silnika z Triumpha z 1936 r. klient by mnie chyba powiesił za to, że zastąpiłem jego część nowym elementem. Inną sprawą jest to, że zamienników nie ma, nie istnieją, nie są dostępne. W przypadku niektórych marek da się takie rzeczy załatwić, ale ich ceny są horrendalnie wysokie, a jakość pozostawia wiele do życzenia. Ale po co tego szukać skoro ja to mogę naprawić? Przez wiele lat nie miałem reklamacji. Myślę, że nadal tak pozostanie.

Kolekcjonerzy i miłośnicy pojazdów zabytkowych to specyficzni klienci, którzy wiedzą, że proces naprawy ich samochodu musi potrwać. Nie da się wszystkiego załatwić w tydzień czy dwa. Takie procesy trwają miesiącami. Trzeba szukać, dopasować, sprawdzić.

– Zrobił się teraz przemysł odrestaurowywania starych pojazdów, warsztatów zajmujących się tym jest coraz więcej. To dobre zjawisko, bo generuje nowe miejsca pracy. Są też kolekcjonerzy, którzy robią to sami w swoich garażach, ale u nich taki proces trwa latami. Trzeba mieć wiedzę, kontakty – nie wszystko da się zrobić samemu.

Pytany o receptę na długowieczność swojego warsztatu szczerze się uśmiecha.

– Życzliwość dla ludzi i miłość do tego co się robi. Lubię swoich klientów, lubię z nimi rozmawiać. To są pasjonaci i pozytywni wariaci. Ja z nich żyję i cenię za to, że przychodzą do mnie. Myślę, że robię wszystko dobrze, skoro do mnie wracają. Mam klientów, którzy o naszym zakładzie przekazują sobie informacje ustnie, z pokolenia na pokolenie, z dziadka na wnuczka. Chciałbym przekazać ten warsztat komuś innemu, na chwilę obecną nie mam komu. Myślę, że kiedy pójdę na emeryturę będę zmuszony zamknąć ten warsztat. Nie wiem, czy uda mi się usiedzieć na emeryturze. Pójdę pracować do kogoś na warsztat. Jestem człowiekiem do roboty i uwielbiam to, co robię.

Komentarze

Komentarz musi być dłuższy niż 5 znaków!

Proszę zaakceptuj regulamin!

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.

grzesio67, 4 czerwca 2019, 12:14 6 -1

Pasja to coś pięknego . Dziś prawdziwych fachowców jest na lekarstwo. W Łodzi był też Pan co naprawiał gaźniki , bardzo dobry fachowiec .Był na emeryturze , mam nadzieje że cieszy się dobrym zdrowiem.

Odpowiedz

Arek Auto Land, 4 czerwca 2019, 13:11 7 -2

Bardzo fajny człowiek!!!Ostatnie zdania powinnismy czytać wszyscy i brac przykład...>Życzliwość dla ludzi i miłość do tego co się robi....Brawo!!!!

Odpowiedz

Hdseba, 4 czerwca 2019, 14:43 6 -1

Poznałem warsztat i właściciela będąc nastolatkiem wiele lat temu. Zawsze pomógł, wyratowal z opresji technicznej, nietypowej,nie do naprawy dla innych.Mam nadzieję że tak będzie jeszcze wiele lat.

Odpowiedz

alojs223Poznań, 5 października 2019, 22:30 1 -1

niestety nie polecam tego warsztatu

Odpowiedz

Anonim, 3 maja 2022, 9:33 0 0

Witam.proszę o dokładny adres tego warsztatu,tel.

Odpowiedz

lemex, 10 maja 2022, 16:26 0 0

Łódź, ulica Próchnika, na końcu podwórza po lewej. Numeru posesji nie pamiętam, ale jak iść od Zachodniej do Piotrkowskiej tak w połowie drogi, brama po lewej stronie.

Odpowiedz

Google_nie_gryzą, 11 maja 2022, 8:07 0 0

Adama Próchnika 5, 90-408 Łódź // Telefon: 42 633 27 03

Odpowiedz