Popularyzacja elektromobilności nikogo już nie dziwi. Producenci samochodów od dawna kierują swój wzrok ku elektryfikacji — wielu z nich nakreśliło już nawet górną granicę produkcji silników spalinowych. Obecnie przyszłość zmierza w jednym kierunku, chociaż mało kto bierze pod uwagę prawdopodobnie najważniejszy czynnik rynku: portfele klientów. Na to rady szukają w rządzie.
Dopłaty do samochodów elektrycznych
Temat dofinansowania do zakupu samochodów elektrycznych nie jest niczym nowym. Program “Mój elektryk” znalazł bardzo dużo entuzjastów, którzy spełnili wymagania i cieszą się zakupem nowego auta z wtyczką. To w gruncie rzeczy częściowe rozwiązanie największego problemu elektromobilności, czyli ceny.
Częściowe, bo mimo dużych dopłat, spokojnie można stwierdzić, że większość społeczeństwa takiej decyzji nawet nie rozważa. Nawet w przypadku możliwości zakupu nowego auta, często finansowo w dalszym ciągu bardziej opłaca się kupić model spalinowy. Nie zapominajmy, że w dalszym ciągu w Polsce rynek samochodów używanych kwitnie znacznie bardziej niż samochodów nowych — prawdopodobnie właśnie ten fakt spowodował plan wprowadzenia zupełnie nowego programu dopłat, czyli do elektryków z “drugiej ręki”.
Dopłaty do używanych “elektryków”. Jak to będzie wyglądało?
Dopłaty z programu mają być realizowane z ogromnego budżetu przeznaczonego tylko dla tego celu. Przeliczając z Euro, ma on wynieść 1,6 miliarda złotych. Podkreślmy jeszcze pokrótce drugą stronę medalu: chociaż planowana ilość pieniędzy jest imponująca, to nie jest to studnia bez dna, czyli istnieje realne ryzyko, że nie wszyscy zainteresowani dopłatą ją w ogóle otrzymają.
Kto o taką dopłatę będzie mógł się upominać? W gruncie rzeczy: wszyscy. Nie jest to program nastawiony tylko i wyłącznie na jedną grupę. Wniosek może złożyć zarówno firma, jak i osoba fizyczna. Dotyczy to nie tylko samochodów kupowanych “za gotówkę”, ale też leasingów i nawet wynajmów długoterminowych. Podstawowo można się ubiegać nawet o 40 tysięcy złotych dopłaty, ale może ona wynieść więcej w przypadku dwóch indywidualnych warunków:
- Dodatkowe 10% dopłaty za okazanie dowodu za zezłomowanie samochodu spalinowego, którego kierowca posiadał co najmniej 3 lata;
- Dodatkowe 10% dopłaty w przypadku zarobków wynoszących mniej niż 135 tysięcy złotych netto rocznie (za rok poprzedzający złożenie wniosku o dopłatę).
Krótko mówiąc, jeśli ubiegający się o dopłatę spełni wszystkie warunki, a dodatkowo wykaże dokumenty potwierdzające dwie opcjonalne opcje wzrostu dopłaty, to będzie otrzymać nawet do 48 tysięcy złotych na zakup używanego auta elektrycznego. Oczywiście, jeśli projekt wejdzie w życie w opisywanym przez nas kształcie. Na ten moment nie jest to pewne, gdyż finalne założenia nie zostały nadal podane do publicznej wiadomości.
– Jako największa w Polsce i regionie CEE organizacja zrzeszająca kierowców pojazdów elektrycznych, od dawna oczekiwaliśmy na wprowadzenie programu dofinansowania do używanych EV. Takie dopłaty są lub były dostępne zarówno w państwach Europy Zachodniej w początkowej fazie rozwoju rynku. Podobnych subsydiów wciąż nie wprowadzono za to w Polsce, mimo że zdecydowana większość pojazdów na naszych drogach pochodzi „z drugiej ręki”. Planowany program musi zostać jednak odpowiednio skonfigurowany. Na pewno nie chcielibyśmy dopłacać do pojazdów starych lub wyeksploatowanych. Musimy odmładzać nasz park pojazdów w Polsce, dlatego konieczne jest wprowadzenie kryterium maksymalnego wieku dotowanego pojazdu (nie więcej niż 4 lata) czy kryterium przebiegu (np. do 60 tys. km). Używane „elektryki” są odpowiedzią na podnoszony problem związany z zakupem tego typu samochodów, jakim jest cena. Dlatego z niecierpliwością czekamy na poznanie finalnych założeń tego programu i jak najszybsze wdrożenie go w życie. – mówi Łukasz Lewandowski, CEO EV Klub Polska.
Aby skorzystać z dopłaty, prawdopodobnie nie będzie można pójść i kupić sobie najdroższej wersji Porsche Taycana. Planuje się też kroki, by zapobiec nadużyciom wynikającym z dopłat. Ustalono górną granicę cenową samochodów: w przypadku aut używanych ma to być maksymalnie 150 tysięcy złotych, natomiast w przypadku aut nowych: 225 tysięcy złotych. To jeszcze nie wszystko: pojazd używany nie będzie mógł być starszy niż 4 lata, dlatego na wypasione, ale nieco starsze Tesle Model S również nie można liczyć.
Napływ używanych samochodów elektrycznych, czyli konsekwencje
Na dopłaty z pewnością pokusi się wielu kierowców, szczególnie tych rozważających zakup samochodu elektrycznego, ale bez odpowiedniego budżetu nawet na model używany. To z kolei (oczywiście) oznacza jeszcze większy wzrost liczby pojazdów na zielonych tablicach na ulicy. Wiąże się to też ze sprowadzaniem samochodów zza granicy, nie tylko najbliższej, ale też prawdopodobnie zza oceanu. Trudno tutaj coś ukrywać: duża część tych aut może przekroczyć Odrę (lub próg statku w porcie) w nie najlepszej kondycji.
Co to znaczy dla mechaników? Zdecydowanie dużo pracy, co jest na plus, chociaż w większości tę pracę będą musieli wykonywać odpowiedni specjaliści. Aby przystąpić do serwisu samochodu elektrycznego legalnie, powinno się być w posiadaniu specjalnych uprawnień SEP do 1 kV. Uprawnienia te można zdobyć, przechodząc szkolenie i zdając egzamin. Często w szkolenia mechaników inwestuje firma, jednak w przypadku niewielkich działalności jednoosobowych jest to koszt, który musi być poniesiony przez właściciela samodzielnie.
Nie wszyscy jednak poruszają się legalnymi drogami, dlatego można założyć, że jakaś część sprowadzanych, uszkodzonych samochodów elektrycznych będzie naprawiana samodzielnie bez uprawnień i odpowiedniej wiedzy. To z kolei negatywnie wpłynie na bezpieczeństwo na drogach, a niektóre auta będą mogły być “tykającą bombą”.
– Osobiście do projektu dopłat do używanych samochodów elektrycznych podchodzę entuzjastycznie, ale z pewną rezerwą. Istnieje uzasadniona obawa, że jeśli projekt ustawy nie zostanie odpowiednio napisany, do Polski zaczną trafiać setki jak nie tysiące aut powypadkowych, z którymi kraje zachodnie nie mają co zrobić. Dla mnie, jako właściciela warsztatu naprawiającego auta elektryczne może to być oczywiście zjawisko pozytywne, ale niestety obawiam się, czy pojazdy te trafią do specjalistycznych warsztatów, będących w stanie zapewnić jakość i bezpieczeństwo naprawy powypadkowej. Nie chodzi rzecz jasna o to, by blokować wszelkie, uszkodzone w przeszłości pojazdy. Rozwiązaniem mogłoby być zawarcie w projekcie obostrzenia, by w przypadku aut po poważnych wypadkach (np. tzw. szkodzie całkowitej) dopłata była przyznawana dopiero po dokonaniu fachowej naprawy. – komentuje Bartosz Jeziorański, właściciel sieci warsztatów EV Repair Network.
Podsumowując: co to znaczy dla warsztatów?
Krótko mówiąc, warsztaty chcące specjalizować się w przyszłości w samochodach elektrycznych, już mogą powoli zacierać ręce. Aut będzie zdecydowanie więcej, a jeszcze więcej z nich może wymagać droższych serwisów. W przypadku warsztatów, które jeszcze nie mają uprawnionego personelu: to jest dobry moment, żeby zainwestować w szkolenia.
Więcej używanych samochodów elektrycznych to szansa na duże przychody i na wciąż niszowym rynku. Nabywcy takich aut (podobnie jak w przypadku spalinowych z “drugiej ręki”) wciąż prawdopodobnie chętniej będą wybierali serwisy niezależne, niż autoryzowane.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.
Łukasz, 25 lipca 2024, 9:50 7 0
Chcą ten caly śmietnik z Europy (z którym tak właściwie nie wiedza jak sobie radzić) do Polski przerzucać .... żenada
Odpowiedz
startive, 25 lipca 2024, 11:17 3 0
Pieniądze na te dopłaty można przeznaczyć na wiele pożytecznych celów. Dopłata do używanych elektryków nim nie jest.
Odpowiedz
Egon Olsen, 25 lipca 2024, 12:55 4 0
Znowu będziemy śmietnikiem Europy pod płaszczykiem ekologii... cudnie
Odpowiedz