Na ulicy Błękitnej w Gdańsku–Jelitkowie, około 200 metrów od plaży znajduje się dom, który był pierwszą siedzibą firmy AUTO-PARTNER, obecnie jednego z największych dystrybutorów części motoryzacyjnych w Polsce. Dom ten należy do Antoniego Jarosławskiego, założyciela firmy.
Dom to bliźniak. Dlaczego?
Antoni Jarosławski: W latach 80. takie były normy. W tamtych czasach nie można było mieć mieszkania większego niż 110 m2. Wybudowaliśmy więc z żoną na działce dwa domy, po 110 m2 każdy. Musieliśmy zrobić to tak, żeby w piwnicy zmieściła się jeszcze maszyna do wypieku paluszków.
Wypieku paluszków?
Tak. W tamtych czasach niewiele można było kupić w sklepie. Planowaliśmy więc z żoną produkcję paluszków. Z makiem i z solą.
Uruchomił Pan ją?
Nie, ostatecznie sprzedałem maszynę z zyskiem.
Wspomniał Pan, że sami Państwo zbudowali dom.
Miałem uprawnienia budowlane. Po studiach byłem kierownikiem budowy w biurze projektowym.
A ja myślałam, że był Pan taksówkarzem.
Taksówkarzem byłem później – w latach 1978-1983. Potrzebowałem tej pracy, aby móc wyjeżdżać do Niemiec i nie prosić za każdym razem o urlop. W Polsce był wtedy stan wojenny, a po paszporty stało się w długich kolejkach. Budowaliśmy dom, a ja jeździłem do Niemiec do pracy. Można było wyjechać najdłużej na 3 miesiące. Jak ktoś przedłużył pobyt, jak się spóźnił z powrotem, to już więcej nie dostawał paszportu.
W Niemczech pracował Pan na budowach?
Nie, na szrotach samochodowych w Duisburgu w Zagłębiu Ruhry. Zajmowałem się rozbiórką samochodów. To, co nadawało się do sprzedaży, jak przednie czy tylne reflektory, pokrywy silnika oraz drzwi, było wymontowywane i składowane w magazynie do sprzedaży. Reszta samochodu była prasowana. W późniejszych latach jeździłem już tylko po to, aby zdobyć interesujące mnie części i zabrać je do Polski.
Czyli tak powstał pomysł na biznes?
Tak. 2 sierpnia 1983 roku, mając już 37 lat, założyłem firmę AUTO – PARTNER.
Doświadczenie z zakresu motoryzacji nabyte podczas pracy w Niemczech przełożył Pan na działalność w Polsce. Początkowo zajmował się Pan regeneracją reflektorów. Może Pan opisać, jak wyglądał cały proces?
Reflektory w tamtych czasach, szczególnie te w Mercedesach 115, 123, 124, 190, były szklane z szybą mocowaną na zatrzaski. W związku z tym łatwo było je zdjąć. Obudowę opalałem najpierw palnikiem gazowym, aby ściągnąć lakier fabryczny. Następnie czyściłem ją w kwasach, w ługach, tak aby została sama czysta blacha. Tak przygotowane trafiały do głównej maszyny. Ręcznie podnosiło się kopułę i kładło odblaski płasko dookoła żarnika, na którym umieszczone były skoble z aluminium. Aby lusterka były równo ułożone, przodem do żarnika, podpierało się je fragmentami szyb. Dlaczego szybami? Bo szyby nie przeszkadzały w stworzeniu próżni. Następnie opuszczało się kopułę, izolowało uszczelkę silikonem (też sprowadzanym) i regulując natężenie prądu wypompowywało się powietrze ze środka. Czasem trwało to nawet półtorej godziny. Po otrzymaniu próżni właściwej zaczynało się napylanie aluminium. O ukończonym procesie informowały nas wskaźniki, które zaczynały „skakać” kiedy było gotowe.
Na końcu procesu odbywało się lakierowanie. Obudowa reflektora umieszczana była na drucikach po to, aby lakier, który był bardzo rzadki, ociekał i nie robił smug. Należało nałożyć 5 – 6 warstw i tylko żona umiała to czysto zrobić. Przed pierwszym włożeniem odblasku do lakieru należało dobrze oczyścić powierzchnię ze wszystkich drobinek piasku i pyłu. Żona miała materiał ze stylonu do czyszczenia obudów. Dzięki właściwościom elektrostatycznym materiał ten zbierał wszystkie pyły z powierzchni i nie było żadnych kraterów na lustrze. Następnie lakier był utwardzany w piecu elektrycznym. Przywoziłem go z Wrocławskiej Fabryki Farb i Lakierów, a był to lakier do izolacji cewek elektrycznych. Zawierał dużo izofenylu. Kiedy żona była w drugiej ciąży, przestała lakierować i wtedy musiałem zatrudnić do tego ludzi.
Zawsze wszystko się udawało?
To byłoby zbyt piękne. Nie raz i nie dwa napylanie nie wychodziło i cały proces trzeba było powtarzać. Kończyłem wtedy o 3-4 w nocy, a od rana obsługiwałem klientów tu przy ladzie.
Jak znajdował Pan klientów?
Wtedy o klienta nie trzeba się było martwić. Popyt znacznie przewyższał podaż. Prowadząc działalność, przez trzy tygodnie zajmowałem się regeneracją tu na miejscu, a na kolejny tydzień jechałem do pracy do Niemiec. Zostawiałem wtedy kartkę „Drodzy klienci. Wyjeżdżam. Nie gniewajcie się, ale będę w następny poniedziałek.” Wyjeżdżałem, a kiedy wracałem, w poniedziałek rano już była kolejka na 15-20 osób. Zbyt był głównie na zachodnie marki, ale polskie naturalnie też miałem. Szyby do reflektorów wszystkich polskich marek kupowałem w Hucie Szkła Jasło, a w Warszawie na Łopuszańskiej w zakładzie Zelmot skupowałem odpady – źle polakierowanie lub posrebrzone reflektory do Stara, Fiata, Poloneza. Jak kupiłem 100 reflektorów do „Malucha”, to na giełdzie w Pruszczu Gdańskim sprzedałem wszystko w pół godziny. Pamiętam jak dziś, że były po 50 zł.
Klienci byli lokalni czy także z dalszych rejonów Polski?
Miejscowi znali mój adres bardzo dobrze, ale miałem też sporo klientów spoza Trójmiasta.
Jak to się odbywało? Klienci przesyłali Panu reflektory do regeneracji pocztą?
Tak. Paczki od klientów odbierałem na poczcie. Natomiast żeby było szybciej, zregenerowane reflektory wysyłałem pociągami. Najpierw jeździłem codziennie do Sopotu, gdzie był osobny dworzec towarowy. Ostatnie pociągi do Warszawy i Wrocławia odjeżdżały stamtąd między 20.00 a 22.00. Najazdy na peron były drewniane. Moje paczki przewożone były wózkami bezpośrednio do pociągu po tych drewnianych najazdach. Były tak nierówne, że wszystko z tych wózków spadało. Dlatego przeniosłem się potem do Wrzeszcza.
To wszystko, co Pan opowiada działo się do 1989 roku? Co było potem?
W 1989 roku w życie weszła tzw. ustawa Wilczka. Mówiła ona mniej więcej tak: „wszystko, co nie jest zakazane, jest dozwolone”. Ruszyłem więc w stronę Niemiec i o północy pierwszego dnia wejścia ustawy w życie, byłem na granicy. Nie byłem wcale pierwszy (śmiech). Wracałem Fordem Transitem pełnym części samochodowych, a cło było ustalane od wagi.
Jak zaczęła się pierwsza współpraca z dostawcami i sprzedaż części samochodowych?
Zaczęło się w latach 90. od Helli i Boscha. Początkowo w Düsseldorfie kupowałem od nich szkła do reflektorów, a następnie całe reflektory. Lusterka kupowałem w Solingen. W fabryce w Solingen zorientowałem się, że ich lusterka są produkowane w Tajwanie. Skontaktowałem się więc bezpośrednio z fabryką w Tajwanie, a potem kontenerami zacząłem sprowadzać blachy – błotniki, maski, zderzaki, części karoserii. Ostatecznie jednak wycofaliśmy się z handlu takimi częściami, przede wszystkim dlatego, że wymagały specjalnych warunków przechowywania. Na przykład maska nie może leżeć jedna na drugiej, musi być zawieszona pionowo. Niewłaściwe magazynowanie generuje dużo strat, a prawidłowe zajmuje za to dużo miejsca. Wydajność metra długości półki z częściami karoseryjnymi jest kilkunastokrotnie mniejsza niż z częściami mechanicznymi.
Do kiedy siedziba była tu na ul. Błękitnej?
Do 1993 roku. Przenieśliśmy się potem na Żabiankę. Najpierw wynajmowaliśmy budynki Spółdzielni Pracy Rękodzieła Artystycznego Artes przy ul. Subisława. W latach 1996-1997 zaczęła podupadać i wtedy odkupiłem cały teren od syndyka. W starych pomieszczeniach działaliśmy aż 15 lat. Dopiero w 2012 roku została ukończona budowa nowoczesnego magazynu AUTO-PARTNER.
Na rynku mówi się, że aby zacząć współpracę z AUTO-PARTNEREM, należało najpierw zagrać z Panem w ping-ponga.
(Śmiech) Tak, początkowo relacje handlowe były bardzo koleżeńskie. Mimo tego, że warunki czy wielkości rabatu ustalane na spotkaniach i zależały głównie od wysokości zakupów, to partia w ping-ponga była zakładem. Kto przegrał, musiał ustąpić.
Podobno niełatwo było z Panem wygrać. Od dawna Pan gra?
Zacząłem grać w Technikum Budowlanym w Rzeszowie. Ale najpierw grałem w siatkówkę i koszykówkę. Miałem wysoką celność – z linii osobistych trafiałem 9 na 10 razy.
To miał Pan też wspólne pasje z Panem Bogdanem Fotą.
Jasne, że tak! Znaliśmy się bardzo dobrze. Rynek jest duży, ale wbrew pozorom wszyscy się znają.
Z Krzysztofem Oleksowiczem też?
Oczywiście! Grywałem z nim kiedyś w golfa, a finał ping-ponga wygrałem.
Z nim też Pan grał?
Tak, byliśmy razem na wyjeździe organizowanym przez firmę Delphi nad Zatokę Meksykańską. Na statku wycieczkowym organizowany był turniej ping-ponga. Ja w półfinale spotkałem się z jednym z braci z Dębicy, a on z drugim. Obaj wygraliśmy i spotkaliśmy się w finale. Graliśmy łeb w łeb do końca. W końcu wygrałem 30 do 28.
Pana syn, Wojtek. Od kiedy jest w firmie?
Od zawsze. Zaczynał od pracy w magazynie.
Czyli ma już prawie 20 lat doświadczenia.
I dobrą intuicję. Choć czasem muszę go stopować w tempie rozwoju firmy (śmiech).
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.
Barlicki, 16 stycznia 2024, 11:13 7 0
Fajna historia. Ale to co teraz wyrabiają na rynku przebija wszystko co do tej pory pokazywali koledzy z południa Polski. Jedni którzy jeszcze nie tak dawno walczyli ceną już kwiczą i jadą na stratach. Panie W.J. - 2-3 lata tak pociągniesz a co będzie potem?
Odpowiedz
S.W.K., 17 stycznia 2024, 8:57 2 0
Piękna historia - gratulacje dla Antoniego i wszystkich którzy tworzyli firmę.
Odpowiedz
Krzysiek, 18 stycznia 2024, 8:29 0 0
Gratuluję :-))))
Odpowiedz
Motoryzacja, 18 stycznia 2024, 10:52 0 0
Ładna historia, zabrakło też chyba w historii brata z Bydgoszczy i kilku wspólnych wyjazdów z innymi. Szkoda teraz, że wchodzą w chińczyki niskiej jakości typu SKV, Kamoka itd.
Odpowiedz
Tak jest, 18 stycznia 2024, 16:33 1 -5
Taka prawda, aż dziwne że handlują takimi kiepskiej jakości chińczykami tym bardziej, że we Włocławku jest też WRC posiadające tak samo jak nie lepszą ofertę w bardzo rozsądnej cenie. Dostępność w WRC bardzo dobra widać wola zaniżać ceny tymi Chinami zamiast handlować porządnym towarem.
Odpowiedz
Anonim, 19 stycznia 2024, 12:22 2 -2
Jak się zaczną zwroty to i szybko wyjdą
Odpowiedz
She - pax, 20 stycznia 2024, 15:59 4 0
WRC - w bardzo rozsądnej cenie ? Możliwe ... ale na 30 złożonych reklamacji 0 uznanych w WRC.
W SKV złożone 4 nie uznane 2.
Wolumen sprzedaży SKV 3 razy większy niż WRC
Odpowiedz
Do She pax, 20 stycznia 2024, 20:18 13 0
Bez przesady porównywanie KAMOKI i SKV z WRC to idiotyzm. Chyba jedynie Jacuś z WRC w to wierzy ze są to porównywalne marki i wypisuje swoje mrzonki na portalu. Z tego co napisałeś na WRC jest 30/4=7,5 ===>7,5*3 =22,5 razy więcej reklamacji niż na SKV, jakie to być badziewie mając na uwadze że na SKV jest około 1% reklamacji to na wrc około 23 %. Swoją drogą tajemnicą poliszynela jest, że w WRC nie mają żadnego sprzętu ani kompetentnych ludzi do testowania reklamacji i wszystkie zgłaszane reklamacje są nieuznawane. Twój komentarz też to potwierdza
Odpowiedz
Barlicki, 22 stycznia 2024, 10:59 0 0
właśnie co u Jurka?
Odpowiedz
Pikus, 25 lutego 2024, 11:33 6 0
Większych bzdur nie czytałem. WRC - jakość? I to niby nie chińszczyzna? Wiekszość dużych firm produkuje w krajach taniej siły roboczej. Kwestia zawsze się rozbija o kontrolę jakośći , wbrew temu co ten pan wypisuje SKV i Kamoka , poniżej pewnego poziomu jakości nie schodzą , a współczynniki reklamacji są na takim samym poziomie jak w firmach markowych. Często jest tak ,że dany producent produkuje jeden produkt dla kilku odbiorców i pod różnymi nazwami , a wielcy znawcy jak autor tej wypociny będzie udowadniał ,że ten sam produkt pod różnymi nazwami ma różną jakość. Zajmuję się handlem częściami od 1990 roku i wiem jedno AP Gdańsk to sprzedawca solidnych produktów. W najtańszą cjińszczyznę się nie wbijają, większość reklamacji jest rozpatrzona rzeczowo ze znajomością tematu. Łatwo kogoś gównem obrzucać , bo nawet jak ktoś się z tego merytorycznie obroni to smród zawsze zostanie. To takie polaczkowe. WRC zapłaciło za promocję?
Odpowiedz
do Pikus, 25 lutego 2024, 18:05 10 0
a Pan to co wczoraj się obudził i dowiedział o metodach działania Jacusia z WRC? WRC nie zapłaciło za promocję bo znawca reklamy Jacuś zrobi sobie promocję sam. Myślę, że sporo można by ciekawych historii opisać na temat sposobu rozpatrywania przez nich reklamacji czy innych zagrań porównywalnych z tymi jakie pamiętam ze stadionu dziesięciolecia. Wystarczy poczytać komentarze google - nawet ślepy się domyśli że te pozytywne są przez nich kupione. Czy nie zastanawia was z jakiego powodu SKV jest o kilka poziomów wyżej niż WRC a przecież razem zaczynali? To właśnie ta różnica, że w WRC skupiają się na rzucaniem gównem (właśnie głównie na SKV) a w SKV na produkcie.
Odpowiedz
Jagoda, 7 lipca 2024, 11:59 0 0
Ze starej ekipy mało kto został. Ale milo wspominam ten czas
Odpowiedz