Producenci samochodów lubią ucinać niewygodne dla siebie dyskusje argumentem o “krzywdzących stereotypach”. Z naszego redakcyjnego doświadczenia wynika, że najbardziej krzywdzące okazują się stereotypy, oparte na… faktach. Nasza Czytelniczka jakiś czas temu zakupiła nowy samochód. Znała negatywne opinie innych użytkowników na temat powłoki lakierniczej tego auta. Postanowiła zatem o lakier szczególnie dbać. Jaki przyniosło to skutek?
Odpowiedzi możecie się domyślić. Ale i tak przeczytajcie treść wiadomości naszej Czytelniczki. Zapewniamy, że warto 😉
“Piękna, wymarzona Toyota C-HR, najbardziej wypasiona wersja GR Sport 2.0. Z wypiekami odbierałam ją 1 kwietnia 2022 roku – może to wszystko przez datę, hmm. Samochód piękny (tak wiem, rzecz gustu), bardzo żwawy 184 KM (tak wiem, do dyskusji 😉). Opiekowałam się nią z największą starannością, mając na uwadze panujące obecnie standardy dotyczące lakierów itd. Niezbyt często zerkałam na czarne elementy bo na różnych forach i internetach pełno informacji, że piano black rysuje się od samego patrzenia. Myta zawsze ręcznie, dwa razy w roku woskowana, w bagażniku zawsze pełny i gotowy do natychmiastowego użycia spryskiwacz z czystą wodą, bo jak wiadomo “koopa” to zło największe i wróg przykładnego kierowcy śmiertelny. Garaż jest jej domem od samego początku. Jednak czasami musiała wyjechać z garażu i stanąć gdzieś pod chmurką lub drzewem, o zgrozo (jak się okazało to nie było dobre posunięcie) Gdybym wtedy wiedziała…. Nasza historia była piękna aż do 19 sierpnia 2024 roku, kiedy to podczas mycia zauważyłam odprysk na spojlerze, a za nim jeszcze kilka dziwnych w kształtach i strukturze rys na moim pięknym i doskonałym dachu. W panice zadzwoniłam od razu do serwisu, żeby się umówić na oględziny. Kierownik serwisu z głęboką wiarą w oczach opowiedział mi o “koopach” i różnych pyłkach, które mogły tak zbrukać mój doskonały dach. Oczywiście, że opowiedziałam jak to na widok każdej wstrętnej “koopy” biegnę ze spryskiwaczem w dłoni i nie, nie trę po spryskaniu broń Boże, bo przecież każdy użytkownik Toyoty wie, że trzeć za żadne skarby nie wolno. Spryskuję i grzecznie czekam aż “koopa” sama spłynie. Pan kierownik na to, że dobrze robię (czułam to jakby klepnął mnie w plecy mówiąc: „dobra robota”), jednak po chwili dodał, że “koopa” jest tak przebiegła, że wystarczy jej choćby godzina, żeby się weżreć bezczelnie w ten piękny dach i w tym momencie mnie zastrzelił. Bo ja przecież byłam w pracy 8 godzin i nie pomyślałam nawet, że może powinnam co 50 minut maksymalnie pobiec i sprawdzić czy przypadkiem ptak nie zrobił jakiegoś niekontrolowanego zrzutu. Już wiedziałam, że praca na etacie nie stawia mnie na wygranej pozycji w starciu z serwisem, więc posmutniałam. Kierownik powiedział, że wyśle oczywiście zgłoszenie do centrali i zobaczymy co będzie, i że naprawa to koszt około 4 tysiące złotych (…).”
Nasza Czytelniczka poczekała dwa tygodnie na odpowiedź w sprawie swojego zgłoszenia gwarancyjnego. Otrzymała lakoniczną wiadomość: “zdjęcia przesłane przez serwis obrazują uszkodzenia pochodzenia chemicznego od spryskania nieznaną agresywną substancją, która zwarzyła powłokę lakieru, poza warunkami gwarancji”.
Dość fachowa ocena, trzeba przyznać, zwłaszcza że bazująca na wykonanych w serwisie zdjęciach. Nasza Czytelniczka nie odpuściła i odwołała się od decyzji do centrali producenta pojazdu. Tym razem otrzymała nieco bardziej rozbudowaną odpowiedź:
„ (…) uszkodzenie powłoki lakierowej dachu jest natury chemicznej lub biologicznej. Mechanizm wygląda następująco – w przypadku odchodów ptasich lub żywic, podobnie wygląda kwestia cementu: pozostawienie do wyschnięcia wspomnianych zanieczyszczeń na jakichkolwiek elementach lakierowanych w momencie wysychania (czarny lakier na słońcu rozgrzewa się do temperatur powyżej 70-80 C) powoduje kurczenie się i zrywanie/spękanie powłoki lakieru bazowego – tak jak to wygląda na zdjęciach. Na spoilerze widoczne jest już następne stadium – lakier został zerwany. W związku z powyższym, niestety nie możemy pozytywnie odnieść się do wykonania naprawy w ramach gwarancji.
Warto wspomnieć o tym, że czarny dach nie jest elementem standardowym tego modelu auta. Jest to część dodatkowo płatnej wersji wyposażenia. Być może dach w wersji standardowej jest trwalszy i bardziej odporny na uszkodzenia natury biologicznej? Takie rozważania trudno czynić na poważnie. Zirytowana jakością lakieru oraz tłumaczeniem importera jest także nasza Czytelniczka. Trudno się dziwić:
“Auto za 150 tysięcy, koncern wie, co wypuszcza na rynek i nie zabezpiecza tego w żaden sposób? Opowiastki serwisu o temperaturach, słońcu, lecie, odchodach itd. do mnie nie trafiają. Bo jak w takim razie sprzedają auta na południu Europy? Może tylko kabriolety, by ptaki robiły klientom na głowy zamiast na dachy? Toyota jako lider niezawodności, pod względem dbałości o klienta zawiódł mnie na całej linii. – pisze rozżalona Czytelniczka.
Jaki jest dalszy ciąg sprawy? Czytelniczka skonsultowała się z dwoma niezależnymi warsztatami lakierniczymi oraz rzeczoznawcą samochodowym. Opinie są zbieżne – jako przyczynę eksperci wskazują nie działanie środków chemicznych czy ptasich odchodów, ale błędy w przygotowaniu powierzchni do malowania. Co ciekawe, tę opinię potwierdzają także wiadomości, które nasza Czytelniczka uzyskała od innych użytkowników Toyot (pochodzące z jednej z internetowych grup, zrzeszających posiadaczy aut tej marki). Co najmniej kilku posiadaczy pojazdów z tego typu malowaniem także zaobserwowało u siebie spękania lub inne wady lakieru. W każdym przypadku mówimy o samochodach prawie nowych lub maksymalnie kilkuletnich.
Pomimo silnych argumentów, nasza Czytelniczka ma wątpliwości co do sensu dalszego dochodzenia swoich praw, np. na drodze sądowej. Powód to oczywiście konieczność poświęcenia czasu, zaangażowania i pieniędzy. To niestety często spotykana sytuacja w Polsce, która niejako utwierdza autoryzowane serwisy producentów pojazdów w przekonaniu, że warto odmawiać napraw gwarancyjnych, nawet pod mało wiarygodnym pretekstem.
O komentarz do sprawy poprosiliśmy niezależnego rzeczoznawcę samochodowego:
– Jako niezależny rzeczoznawca samochodowy, jednocześnie prowadzący warsztat samochodowy, niejednokrotnie spotkałem się już z takim problemem i to nie tylko w pojazdach marki Toyota. Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, iż takie działania serwisów są nagminnie praktykowane, a to co odpisuje serwis takiej lub innej marki to jak stała regułka na zasadzie “kopiuj-wklej i wyślij do klienta”. Najczęściej niestety klient odpuszcza, bo dalsze dochodzenie swoich praw wiąże się to z pozwem do sądu i zwykle długą batalią sądową, czasem i kosztami które w wielu przypadkach przekraczają koszt naprawy pojazdu na własną rękę. Niestety Pani przypadek nie jest odosobniony i jedyny – powiedział Marek Zalewski, rzeczoznawca i właściciel warsztatu Camaro Auto-Części.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.
wrażliwy, 14 listopada 2024, 11:02 0 0
a kto w IIIRP ponosi odpowiedzialność? tylko kupujący jeśli wciśnie się nawet badziewie to sprzedający jest wolny od odpowiedzialności a sądy u nas to towarzystwo wzajemnej adoracji i jeśli dotyczy sędziego czy prokuratora to wiedzą jak postępować a zwykły obywatel ma jedną drogę modlitewnik do ręki i składać zażalenie do nieba
Odpowiedz