We wszystkich współczesnych samochodach z manualną skrzynią biegów kierowca otrzymuje na zegarach sugestię zmiany biegu – zazwyczaj w postaci strzałki i numeru sugerowanego przełożenia. To funkcja komputera pokładowego, która według producentów ma pomagać w oszczędnej jeździe. Problem polega na tym, że stosowanie się do takich zaleceń może przynieść skutki odwrotne do zamierzonych – szczególnie w dłuższej perspektywie. Co więcej, za pozorną „pomocą” komputera często kryją się nie tyle dobre intencje wobec kierowcy, co marketing i presja legislacyjna.

Komputer nie wie, jak naprawdę jeździsz
System sugerujący zmianę przełożenia działa w oparciu o proste algorytmy. Ich głównym celem jest jak najszybsze przechodzenie na wyższe biegi, aby silnik pracował na możliwie niskich obrotach. Oznacza to co prawda mniejsze spalanie i niższe emisje, ale z drugiej strony prowadzi często do jazdy z prędkością obrotową poniżej 1500 obr./min – czyli w zakresie, w którym silnik (szczególnie benzynowy) nie tylko pracuje niewydajnie, ale bywa wręcz przeciążony.
W efekcie auto przyspiesza ospale, układ napędowy pracuje z wyraźnym wysiłkiem, a jednostka napędowa jest bardziej narażona na zjawiska takie jak LSPI (przedwczesny zapłon przy niskich obrotach i dużym obciążeniu), które może prowadzić do poważnych uszkodzeń tłoków i panewek. W efekcie uszkodzenia powstałe na skutek długotrwałego przeciążania jednostki napędowej znacznie przekroczą kosztami potencjalne oszczędności na paliwie. Wśród potencjalnych problemów, poza uszkodzeniem silnika narażone na przedwczesne zużycie są poduszki silnika i skrzyni biegów oraz sama skrzynia biegów.
Dobre na papierze, gorsze na drodze
Geneza tego typu rozwiązań nie ma jednak wiele wspólnego z dbałością o trwałość silnika czy wygodę kierowcy. W rzeczywistości funkcja sugerowania zmiany biegów została stworzona po to, aby samochód osiągał bardzo niskie wartości zużycia paliwa w oficjalnych testach homologacyjnych. To właśnie w warunkach laboratoryjnych – przy określonych procedurach pomiarowych – jak najszybsze wchodzenie na wysokie przełożenia pozwala producentowi osiągnąć imponujące wyniki spalania i emisji CO₂, które następnie trafiają do katalogów i kampanii reklamowych.
Nie jest to więc wyłącznie narzędzie użytkowe, ale także, a może przede wszystkim, instrument spełniania coraz bardziej rygorystycznych norm emisji spalin narzucanych przez Unię Europejską. Dla koncernów oznacza to wymóg redukcji emisji całej floty, a każda dziesiąta część litra „zaoszczędzona” na papierze może mieć znaczenie finansowe w skali milionów euro.
Marketing zamiast mechaniki
Z punktu widzenia kierowcy prowadzi to do pewnego paradoksu: samochód jest „uczony”, by działać optymalnie w warunkach testowych, które mają niewiele wspólnego z codzienną eksploatacją. Jazda w mieście, dynamiczne przyspieszanie, podjazdy pod górę czy podróż z kompletem pasażerów. W tych sytuacjach silnik potrzebuje znacznie wyższych obrotów, aby pracować elastycznie i z odpowiednią rezerwą momentu obrotowego. Tymczasem komputer pokładowy dalej będzie sugerował zmianę biegu na wyższy, nierzadko wręcz absurdalną np. czwórkę przy 40 km/h lub szóstkę przy 60 km/h.
Budowanie złych nawyków
Szczególnie niepokojące jest to, jak takie wskazania wpływają na młodych kierowców. Osoby uczące się jeździć na współczesnych autach, w których funkcja zmiany biegu jest aktywna, nabierają błędnych przekonań. Zamiast uczyć się pracy silnika na słuch i z wyczuciem pedału gazu, skupiają się na tym, aby jak najszybciej „uciszyć” komputer, który co chwila domaga się zmiany biegu.
Takie osoby często nie rozumieją, dlaczego czasem trzeba zredukować bieg, nawet jeśli nie chodzi o wyprzedzanie. Nie wiedzą, kiedy silnik się męczy, bo wskaźnik nie podpowiada redukcji. W rezultacie nawyki wyniesione z jazdy szkoleniowej mogą skutkować eksploatacją pojazdu w warunkach dalekich od optymalnych. To z kolei przekłada się nie tylko na przyspieszone zużycie układu napędowego, ale też na obniżenie bezpieczeństwa w sytuacjach wymagających zdecydowanej reakcji.
Rozsądek ponad sztuczną inteligencją
Oczywiście, nie chodzi o całkowite ignorowanie wskazań komputera. Mogą one stanowić pomocną orientację, zwłaszcza w jednostajnej jeździe na trasie. Problem zaczyna się wtedy, gdy kierowca bezrefleksyjnie wykonuje każde polecenie, niezależnie od kontekstu. Dobrze wyczuwany moment zmiany biegu, reagowanie na dźwięk i zachowanie silnika, zrozumienie znaczenia obrotów i momentu obrotowego, to wszystko elementy, których nie da się zastąpić ikoną na desce rozdzielczej.
Wbrew pozorom, także jazda z nieco wyższymi obrotami, np. w zakresie 2000–3000 obr./min, może być korzystniejsza dla trwałości silnika i komfortu jazdy, niż kurczowe trzymanie się zaleceń komputera. Szczególnie w samochodach benzynowych i tych z turbodoładowaniem, warto pozwolić silnikowi „oddychać”, zamiast go dławić.

Funkcja sugerująca zmianę biegów w manualnych samochodach powstała jako odpowiedź na potrzeby marketingowe i legislacyjne producentów, niekoniecznie jako narzędzie wspierające kierowcę. Choć może być pomocna w spokojnej jeździe na trasie, jej nadużywanie w codziennym ruchu prowadzi do złych nawyków, przeciążeń układu napędowego i utraty elastyczności prowadzenia.
Dlatego warto podchodzić do takich wskazań z rezerwą i traktować je jako luźne sugestie, a nie bezwzględne polecenia. W przypadku manualnej skrzyni biegów to kierowca jest ostatnią instancją – i to on, a nie algorytm, powinien decydować o tym, kiedy zmiana biegu naprawdę ma sens.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłącznie prywatną opinią ich autorów. Jeśli uważasz, że któryś z kometarzy jest obraźliwy, zgłoś to pod adres redakcja@motofocus.pl.
Anonim, 18 maja 2025, 17:24 1 0
Ciekawy artykuł. Zawsze jeździłem na słuch a w moim 1,2 Tace zacząłem na strzałki i mnie wkurza.Prawdę mówiąc słabo słyszę silnik. Jest dobrze wytłumiony ;)
Odpowiedz
Luck, 23 maja 2025, 7:41 5 -1
znowu klickbajtowy tytuł, zły kierunek..
Odpowiedz